W tym roku klasy I-III przedłużyły weekend majowy o trzy dni. Postanowiliśmy wybrać się do Wrocławia, stolicy Dolnego Śląska. Największe emocje wśród uczniów wzbudzał sam fakt rozstania z rodziną i dwie noce w hotelu z kolegami i koleżankami. Po przybyciu na miejsce powitała nas sympatyczna pani przewodnik, która zaproponowała spacer po Starym Mieście. Zaczęliśmy od wyspy Ostrów Tumski i tak krok po kroku przez mosty, kładki, w towarzystwie uroczych krasnali poznawaliśmy legendy Wrocławia. Mijając Halę Targową, Uniwersytet Wrocławski, dawne Więzienie Miejskie, ulicą Nożowniczą doszliśmy do Starych Jatek, a potem przez Plac Solny do rynku. Rynek wrocławski, choć nie większy od krakowskiego zachwycał kamieniczkami. Każda była wyjątkowa, ale były dwie, które wzbudziły szczególne zaciekawienie, to Jaś i Małgosia – od 500 lat połączone ze sobą kamiennym łukiem – jakby trzymały się za ręce. Tutaj był czas na zdjęcia i pamiątki. Po sporym wysiłku z przyjemnością udaliśmy się do lodziarni przy Ratuszu.
Przedpołudnie kolejnego dnia spędziliśmy przy Hali Stulecia, a tam już wiadomo słynna Iglica, Pergola z fontannami i modernistyczna architektura. Na drugą część dnia mieliśmy zaplanowane Wodne Miasto Hydropolis, do którego poszliśmy pieszo, bulwarem wzdłuż Odry. To jedyne miejsce w Polsce, zachwyciło nas walorami edukacyjnymi i formą przedstawienia. Wystawa znajduje się w XIX-wiecznym podziemnym zbiorniku wody. Najbardziej zapadły nam w pamięci: drukarka wodna, wir wodny o wysokości 3,5 m, sześćdziesięciometrowy ekran panoramiczny, replika batyskafu, ściana z porostem imitującym las amazoński, makiety największych statków na świecie, symulator zamieci śnieżnej, ogień z pary wodnej. Mimo wielu wrażeń, dzień zapowiadał się nadal emocjonująco. Po obiadokolacji, wieczorową porą wróciliśmy do centrum miasta, aby zobaczyć magiczny, ginący zawód latarnika. Mężczyzna w czarnej pelerynie, w czarnym cylindrze, dzień w dzień przemierza Ostrów Tumski i przed zmrokiem zapala gazowe latarnie, a tuż po świcie – gasi. Dużo emocji wzbudziło samo oczekiwanie na latarnika, a jak tyko się pojawił, towarzyszyliśmy mu w tym zajęciu, idąc za nim krok w krok przez kilka ulic. Nie udało nam się zobaczyć zapalanych 98 lamp, ale mimo to byliśmy uradowani, robiąc zdjęcia i kręcąc filmiki. I tak minął dzień drugi.
Trzeciego dnia zaplanowano dla nas wrocławskie zoo. Rozpoczęliśmy odwiedziny od Afrykarium, gdzie mogliśmy stanąć oko w oko z rekinem. Dużym zaskoczeniem okazał się pingwin afrykański, małpki skaczące po drzewach bez większego zabezpieczenia i nosorożec indyjski zagrożony niestety wyginięciem. Potem z głową pełną wrażeń i pamiątkami obraliśmy kierunek wschód, prosto do Krakowa. A stamtąd, wiadomo, do Widomej. Jesteśmy przekonani, że nie była to nasza ostatnia, kilkudniowa wyprawa.
Beata Gaździcka